Chciałam występować na wielkich scenach, przed tysiącami fanów – być podziwianą. Jestem przekonana, że większość dzieci ma właśnie takie marzenie. Moja przygoda ze śpiewem zaczęła się na dobre w momencie, kiedy w wieku 10 lat otrzymałam od cioci mój pierwszy komputer. Wówczas mieszkałam z rodzinką w bloku, nie mieliśmy łącza internetowego, więc komputer mi służył głównie do grania. Natomiast z upływem czasu doczekaliśmy się przyłączenia sieci – poznawałam, jak funkcjonuje internet, odkryłam YT! To było dla mnie niesamowite, bo znalazłam piosenkę, jaką tylko chciałam i świergotałam na cały głos. Kiedy piosenka wpadła mi w ucho – wciskałam replay, bywało, że po kilkadziesiąt razy, żeby nauczyć się tekstu na pamięć. Pamiętam moje występy przed lustrem w łazience, opakowanie po dezodorancie lub szczotka do włosów robiły za mój mikrofon. Często domownicy wołali: „Iwonka, wychodź już!”, a ja śpiewałam dalej i wiem, że moim zachowaniem napsułam im sporo nerwów, ale cóż – chęć i radość wydobywania z siebie dźwięku były silniejsze.
Śpiew towarzyszył mi codziennie, nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Śpiewałam podczas sprzątania, mycia naczyń, kąpieli, siedzenia przed komputerem, spacerów w miejscach, gdzie nie było ludzi. Czasem z koleżankami robiłam sobie przejażdżki rowerowe i na okolicznych łąkach krzyczałyśmy ile sił w płucach, a naszymi słuchaczami były zające, pasikoniki, oraz motyle. Poza tym wiedziałam, że oprócz wykonywania rehabilitacji, ćwiczeń oddechowych, również śpiewem wzmacniałam wydolność płuc. Niestety, z dnia na dzień postęp choroby zabrał mi to, co kochałam robić – pisząc te słowa uświadomiłam sobie, że to już ponad rok, łzy płyną same po policzkach. Dobrze, że tego nie widzicie. Po prostu to najzwyczajniej w świecie bardzo boli, gdy wspomina się chwile, które nadawały sens w życiu, a teraz moje być zależy od sprzętu medycznego. Jednak w głębi mojej duszy tli się iskierka nadziei, że nadejdzie taki dzień i będzie mi dane na nowo zacząć śpiewać.